piątek, marca 23, 2018

Książka na wakacjach - Kraj Basków (Hiszpania)


Zanim zacznę muszę to powiedzieć - kocham to zdjęcie!!!

Mieć siostrę to szczęście. Mieć siostrę mieszkającą w Hiszpanii to podwójne szczęście.
Początek marca upłynął mi na cudownym wypadzie do Kraj Basków. Rok temu zwiedzanie zamieszkałych przez nią okolic połączyliśmy z boskim Madrytem (kocham to miasto!) i San Sebastian. W tym roku było więcej i intensywniej.

Naszym pierwszym punktem w 7-dniowym planie było wspomniane wyżej San Sebastian. Byłam tam już rok temu, ale miasto to podoba mi się tak bardzo, że z pewnością będę do niego jechała za każdym razem jak tylko odwiedzę siostrę. Tym bardziej, że jest blisko i po około 40-minutowej jeździe pociągiem jesteśmy w centrum miasta.
Plan na ten dzień był ambitny, wiele punktów do zobaczenia, a jednym z nich była góra Monte Igueldo. Aby się tam dostać wykorzystaliśmy kolejkę, koszt był niewielki, a wjazd nie trwał więcej niż 10 minut.
Na górze czekały restauracje i różnego rodzaju atrakcje dla dzieci, które niestety jeszcze nie były czynne, bo marzec nie jest miesiącem sezonowym. Ale nie dla knajp tam pojechaliśmy.
Chodziło przecież o widoki!
A te zapierały dech w piesiach. Panorama była przepiękna - malownicze kamienice, na pierwszym planie ogromna i cudowna plaża La Concha, a w tle góry okalające całe miasto.



Stamtąd poszliśmy deptakiem w stronę nowej części miasta, aby poszukać idealnego miejsca na obiad, a potem już tylko kilka kroków dzieliło nas od Starego Miasta, gdzie znajduje się barokowa bazylika Santa Maria del Coro, ratusz i port. W drodze powrotnej na dworzec zatrzymaliśmy się w niewielkiej knajpce na kawę (kawiarni jest tam pod dostatkiem, w każdej znajdziecie coś ciepłego do picia i pintxos'y - małe przekąski w niskich cenach), minęliśmy Hotel Victoria - jeden z najlepszych i najdroższych w Kraju Basków (wygląda jak mały pałac), a potem już wsiedliśmy w pociąg i wróciliśmy do domu.
Kolejne dwa dni (weekend) upłynęły nam spokojnie. Zwiedzaliśmy tylko Zumarragę, miasteczko w którym się zatrzymaliśmy oraz jego okolice. Miasteczko położone jest w pięknym miejscu, wśród gór, wszędzie dużo zieleni, rzeczka... Miasto jest ciche i spokojne, można było spacerować do woli.

Poniedziałek zaczęliśmy z grubej rury. Plan przewidywał wyjazd do Bilbao. Z naszego miasteczka dojazd był jeden - autobus. Bilet kosztował około 8 euro, a podróż trwała godzinę i dwadzieścia minut.
Bilbao przywitało nas wiatrem i pochmurną pogodą, ale nie zraziliśmy się do tego i od razu ruszyliśmy w miasto. Pierwszym punktem, zupełnie przypadkowym, był stadion miejscowej drużyny piłkarskiej - Athletic Bilbao. Stamtąd obraliśmy kurs na jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc tego miasta, a mianowicie Muzeum Guggenheima. Jest to bardzo nowoczesny budynek, symbolizujący zmiany jakie zachodzą w Bilbao. Miasto bardzo się zmienia, powstaje wiele nowych nowoczesnych budynków, które dziwnym trafem całkiem ciekawie wtapiają się w zabytkową architekturę. A skoro mowa o starych częściach miasta, to oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić spaceru tamtejszymi kamienicami. Ta część Bilbao podobała mi się zdecydowanie bardziej, gdyż wszystko miało swój niepowtarzalny klimat - zwłaszcza, że właśnie wtedy siostra zaczęła opowiadać o historii tego miasta.
Jak mam być szczera, to Bilbao nie zdobyło mojego serca. Miejsce to nie jest typowo turystyczne, wiec może dlatego. Poza kilkoma charakterystycznymi punktami nie ma tam nic do zobaczenia.


Śmiem twierdzić, że ostatnie dwa dni były najlepsze z całego wyjazdu.
Kolejnym naszym punktem było małe nadmorskie miasto Zumaiia. Fanom "Gry o tron" może być ono znane, bo właśnie tam kręcono niektóre sceny do tego serialu. Ja nie oglądałam ani jednego odcinka, ale zobaczywszy ten piękny krajobraz od razu pomyślałam, że jest to idealne miejsce do kręcenia tego typu filmów.
Zaskoczyła nas pogoda, bo gdy tylko wysiedliśmy z autobusu na niebie pojawiły się ciemne chmury niezwiastujące niczego dobrego. Jednak szkoda nam było czasu, więc prężnie ruszyliśmy przed siebie, aby odnaleźć drogę do punktu widokowego i klifów.
Gdy byliśmy już na miejscu dopadła nas potworna ulewa i wiatr tak silny, że porywał czapki i szaliki! Wiało tak mocno, że nie słyszeliśmy nawet co do siebie mówimy. W pewnym momencie byłam przerażona i jak najszybciej chciałam się gdzieś schować (mam naturę panikary, więc zawsze boję się takich nieprzewidywalnych sytuacji, a wiem, że z naturą nie warto igrać). Wichurę przeczekaliśmy w knajpce, która na szczęście była niedaleko, ale mimo niewielkiej odległości wpadliśmy tam zmoczeni do suchej nitki.
Gdy pogoda była już w całkiem ładna (bo nawet wyszło słońce), ruszyliśmy na klif. Widoki stamtąd były oszałamiające!!! Czegoś tak pięknego i niewiarygodnego dawno nie widziałam. W takich momentach zdaję sobie sprawę, że natura jest potężna, a świat jest tak piękny i tak wiele jest nieodkrytych miejsc, że zapragnęłam rzucić wszystko i wybrać się w podróż, aby doświadczyć tych wszystkich wspaniałości (pierwsze zdjęcie z posta jest właśnie z Zumaii). W obliczu tego wszystkiego człowiek czuje się taki malutki i nic nieznaczący.

 A na koniec naszego wspólnego tygodnia pojechaliśmy do Gaztelugatxe - miejsce to również powinno być znane fanom "Gry o tron", bowiem miejsce to było inspiracją dla Dragonstone i tam również były kręcone sceny do serialu.
Gaztelugatxe to malutka wysepka położona niedaleko miasta Bermeo (30 kilometrów od Bilbao). Tam już pojechaliśmy samochodem, bo z tego co się orientuję, wszelka komunikacja dojeżdża tylko do wspomnianego miasteczka, a stamtąd trzeba pokonać jeszcze około 6 kilometrów, aby dotrzeć do wyspy.
Aby dojść do wysypy można wybrać dwie trasy prowadzące w dół - łagodną, asfaltową, która oczywiście jest dłuższa lub krótszą, bardziej stromą, nieco skomplikowaną ze względu na śliskie kamienie i wysokie schody. Mieliśmy do "szczęście", że prostsza trasa była w remoncie, więc nie pozostało nam nic innego, jak tylko powalczyć z własnymi (czyt. z moimi) słabościami i pokonać stromą trasę.
Męka dla mnie była to okrutna, ale nie wybaczyłabym sobie gdybym tego nie zrobiła.
Wyspę z lądem łączy kamienny most, który robi naprawdę niesamowite wrażenie, gdy się na niego patry z góry (zdjęcie obok). Piękna i monumentalna budowla, o której będę długo pamiętała.
Aby wejść na górę wyspy trzeba pokonać około 230 schodów. Na szczycie znajduje się kaplica Jana Chrzciciela. Ciekawym zwyczajem jest to, że każda osoba, która dojdzie na górę musi trzy razy uderzyć w dzwon. Zrobiłam to z wielką przyjemnością i dumą z samej siebie, bo chodzenie po górach, schodach, ściankach i tym podobnych rzeczach nie przychodzi mi zbyt łatwo. A najgorsze było jeszcze przede mną, bo musiałam pokonać tę nieszczęsną stromą trasę, ale tym razem pod górę (nie wracajmy do tego:)).
Oczywiście nie będę Wam opowiadała jak przepiękne widoki rozpościerają się z Gaztelugatxe. Po prostu bajka!
Kraj Basków nie jest zbyt popularnym kierunkiem Polaków. A szkoda, bo naprawdę warto. Jest to piękny zakątek Hiszpanii, nieco inny od wyobrażeń o słonecznym kraju Półwyspu Iberyjskiego. Moim zdaniem zdecydowanie warty obejrzenia. Ku mojemu szczęściu siostra mieszka w tamtych rejonach, więc co najmniej raz w roku będę mogła tam pojechać i - mam nadzieję - odkryć nowe miejsca tego pięknego kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 NA REGALE , Blogger