sobota, listopada 25, 2017

#71 "Hotel pod Jemiołą" by Richard Paul Evans

#71 "Hotel pod Jemiołą" by Richard Paul Evans

Tytuł: Hotel pod Jemiołą
Autor: Richard Paul Evans 
Wydawnictwo: Znak 
Data wydania: 22 listopada 2017
Liczba stron: 300

"Zakochać się to dużo. Być kochaną to pełnia" 

Powyższa książkę otrzymałam od wydawnictwa Znak - za co bardzo dziękuję. Przyznam się, że "Hotel pod Jemiołą" to moje pierwsze spotkanie z Richardem Evansem, co może być dziwne, bo autor ten jest dość popularny w naszym kraju. Nie wiem czemu, ale jakoś nie mogę przekonać się do powieści romantycznych pisanych przez mężczyzn :) Mimo wszystko, powyższa książka przypadła mi do gustu, mimo iż miała kilka minusów. 

Kimberly prawie się poddała. Śmierć matki, dwukrotnie zerwane zaręczyny i nieudane małżeństwo sprawiają, że nie wierzy już w szczęście. Pozwala sobie tylko na jedno marzenie - pragnie napisać powieść o miłości. 
W urokliwym hotelu Pod Jemiołą organizowany jest kurs dla początkujących pisarzy. Kim poznaje tam tajemniczego Zeke'a, z którym nawiązuje wyjątkową więź. Taką, jaka zdarza się tylko ludziom, którzy podobnie patrzą na świat. 
Czy przypadkowe spotkanie będzie dla Kimberly początkiem wielkich zmian? 
Czy do najważniejszej powieści - jej własnego życia - los dopisze szczęśliwe zakończenie? 


Jak już wiecie z opisu książki, historia jest o Kim, kobiecie, która ma bujną i nieszczęśliwą przeszłość i marzy o karierze pisarki. Napisała powieść romantyczną i jej największym marzeniem jest jej wydanie. Aby dowiedzieć się jak tego dokonać i aby nauczyć się kilku niezbędnych rzeczy, jedzie na kurs do bardzo miłego i ciepłego hotelu. Spotyka tam niezwykle sympatyczną Samanthę oraz tajemniczego Zeke'a. 
Na kursie są spotkania z zakresu pisania oraz promocji i marketingu, a zwieńczeniem wyjazdu ma być spotkanie z jednym z największych autorów romantycznych powieści - E.T. Cowellem. Tak się składa, że Kim jest jego fanką i marzy o spotkaniu ze swoim idolem. Cała historia polega na tym, że owy pisarz zaprzestał pisania i nikt nie wiedział dlaczego, ponieważ Cowell nigdy nie udzielał się medialnie, przez co nikt nie wiedział jak tak naprawdę wygląda. W związku z tym każdy był ciekawy tego tajemniczego mężczyzny. 

Jeśli chodzi o plusy tej historii, to muszę przyznać, że napisana jest w bardzo ciepły sposób. Evans wykreował bardzo przytulny świat oraz bohaterów, którzy wzbudzają sympatię. Książka jest idealna na długie zimowe wieczory! Sama fabuła również była dla mnie nowością i podchodziłam do niej z przyjemnością, bo w sumie mogłaby dotyczyć każdego z nas. Niejeden bookoholik marzył bądź marzy o tym, aby kiedyś coś napisać i wydać (ja tak mam), więc po kryjomu doszukiwałam się w tej książce podpowiedzi - w końcu to kurs dla początkujących pisarzy :) Także jeśli szukacie ciepłej historii na zimę, to właśnie ją znaleźliście. 
Zawiodła mnie tylko jedna rzecz. Książka jest promowana jako świetny przedsmak świąt Bożego Narodzenia. Ja nie lubię tych świąt, więc spodziewałam się, że ciężko będzie mi przebrnąć przez te wszystkie choinki, prezenty, życzenia itd. Naprawdę sądziłam, że to będzie świąteczna powieść, która choć odrobinę przekona mnie do magii świąt. Nic z tego! Akcja książki odbywa się w okresie przedświątecznym, i mimo iż pojawia się w niej Wigilia, to jest to raczej tło do głównych i kulminacyjnych wydarzeń. Nie odczułam, aby na te sytuacje miała wpływ magia świat. Także jeśli chodzi o Boże Narodzenie, to nie tutaj. 

Kolejnym minusem jest przewidywalność. Mimo iż nigdy wcześniej nie czytałam podobnej książki, to od razu się zorientowałam o co chodzi z całym tym tajemniczym Cowellem. Nie wiem jak to się stało, ale jak tylko ten wątek został poruszony, to już wiedziałam jak to się skończy. I nie pomyliłam się, bo przewidziałam dosłownie wszystko! :) Także to jest główny minus, ponieważ odebrało mi to nieco przyjemności z czytania, aczkolwiek i tak jestem zadowolona z tej lektury. Dawno nie czytałam prawdziwego romansu - temu trochę brakuje, bo moim zdaniem prawdziwy romans powinien wzruszać. Tutaj wzruszeń jest niewiele, ale mimo wszystko to fajna historia. 

A skoro przy minusach jesteśmy... Naprawdę zdenerwował mnie fragment, w którym główni bohaterowie udają się do Nowego Jorku. Sądziłam, że to książka o zwykłych ludziach i dla zwykłych ludzi, a tymczasem tam wydarzyła się prawdziwa rozpusta! Kolacje w najdroższych restauracjach, prezenty od Tiffaniego... Serio? To takie mało świąteczne. 

Podsumowując, powieść na zimę - tak, na święta - nie. "Hotel pod Jemiołą" to ciepła i przytulna historia o miłości. Czyta się ją szybko i przyjemnie, nie jest to wymagająca lektura, więc w sam raz nadaje się na długie wieczory. Nie nudziłam się czytając, a to duży plus. 
To co mi się w niej bardziej podoba, to główne przesłanie, z którym Was zostawię. A mianowicie - najlepsze lata naszego życia są zawsze przed nami. 


sobota, listopada 18, 2017

#70 "Nocny stalker" by Robert Bryndza

#70 "Nocny stalker" by Robert Bryndza

Tytuł: Nocny stalker 
Autor: Robert Bryndza
Wydawnictwo: Filia Czwarta Strona
Data wydania: 11 kwietnia 2017
Liczba stron: 400

"Czekającemu czas zawsze się dłuży"

"Nocy stalker" to moje drugie spotkanie z Robertem Bryndzą. Czytałam już pierwszy tom o Erice Foster "Dziewczynę w lodzie" (KLIK) i byłam zadowolona z lektury. Tutaj było podobnie, choć początkowo nie mogłam się wkręcić. 

Pod koniec parnego lata Erika Foster zostaje wezwana na miejsce zbrodni. Mężczyznę znaleziono zamordowanego w jego mieszkaniu. Został związany i uduszony plastikową torbą. Kilka dni później policja znajduje kolejne zwłoki. Okoliczności są dokładnie takie same. Erika i jej zespół próbują dotrzeć do prawdy i trafiają na trop doskonale przemyślanych działań seryjnego mordercy, który cierpliwie śledzi swoje ofiary i wybiera idealny moment, by uderzyć. 
Wszystkie ofiary to samotni mężczyźni, którzy bardzo cienią sobie prywatność. Dlaczego przeszłość tych wszystkich osób jest owiana tajemnicą? I co ich łączy z mordercą? 

Fale gorąca atakują Londyn, a Erika Foster zrobi wszystko, co w jej mocy, by powstrzymać zabójcę, zanim zginie kolejny człowiek. Nawet jeśli będzie musiała zaryzykować własną pracą. Erika nawet nie podejrzewa, że jej życie również może być zagrożone. 

Akcja w książce kręci się powoli. Zwłaszcza jej pierwsza część. Czasami lubię jak w książce nic nie jest podane na tacy, bo czytelnik z napięciem oczekuje dalszych losów. Tutaj jednak było inaczej. Przy pierwszym morderstwie zabójca nie zostawia żadnych śladów, żadnych poszlak, przez co policjanci stoją w miejscu. Bardzo długo krążą po omacku i właśnie dlatego akcja nieco się przeciąga. W związku z tym ciężko mi było wczuć się w tę historię. Męczyłam się przez kilka pierwszych rozdziałów (może pół książki ;) ). Ale w końcu zaskoczyło i potem poszło już jak z płatka. Każde kolejne zabójstwo dostarczało nowych wiadomości o mordercy, co w rezultacie naprowadziło Foster na właściwie tory.

 Kryminały Bryndzy mają coś w sobie, bo ten autor nie jest "jednym z wielu", którzy wymarzyli sobie napisanie książki. Odnoszę wrażenie, że tutaj wszystko jest zaplanowane, każdy szczegół zamknięty jest na ostatni guzik, a autor ma jasno określony plan na całą historię. Nawet bohaterowie - z którymi często mam problem - w jego książkach są wyjątkowi i każdy z nich zupełnie inny. To powoduje, że historia jest ciekawsza i bardziej zachęca do czytania.
Po raz kolejny muszę podkreślić, że jestem fanką Eriki Foster. Ta kobieta ma coś w sobie, jest silna i niezależna, doskonale wie czego chce i dąży do celu własną ścieżką, a nie tą wydeptaną przez innych. Wierzy w swoją intuicję i policyjny instynkt, dzięki czemu jest tak skuteczna i odnosi sukcesy w pracy. Nie zawsze wszystko idzie po jej myśli i nie każdy docenia jej umiejętności, ale nie poddaje się i wierzę, że w kolejnych częściach zobaczymy jeszcze lepszą Foster.

Jest jeszcze jedna fajna rzecz, którą polubiłam w tym kryminale. Zabójca! Nie wiem czemu, ale intrygują mnie schorzenia psychiczne u ludzi. Tutaj mamy do czynienia z takim człowiekiem i rewelacją jest, że autor zadbał o to, aby nieco przybliżyć nam tę postać. W książce jest kilka rozdziałów pisanych z perspektywy mordercy, dzięki czemu możemy poznać jego życie, plany i przeszłość, która niewątpliwie miała wpływ na przestępstwa przez niego popełniane. Wielki plus dla Bryndzy właśnie za to! Często w tego rodzaju książkach jest tak, że potencjalny zabójca ukrywa się gdzieś wśród światków czy rodziny ofiary. Tutaj jest nieco inaczej, co nie oznacza, że morderca nie miał styczności ze swoimi ofiarami.

Podsumowując, "Nocny stalker" to dobry kryminał, który można polubić, ale mógłby mieć nieco większą dynamikę (zwłaszcza na początku). Ogólnie jestem zadowolona z lektury i z pewnością sięgnę po kolejne części tej serii - zwłaszcza przez wzgląd na główną bohaterkę, która mnie fascynuje, bo lubię takie kobiety. Jestem ciekawa co następnym razem "zaserwuje" nam Robert Bryndza. Mam nadzieję, że coś dobrego, bo czekam na kryminał, który przeczytam z zapartym tchem. 

wtorek, listopada 14, 2017

#FILM "Najlepszy" by Łukasz Palkowski

#FILM "Najlepszy" by Łukasz Palkowski


Tytuł: Najlepszy
Reżyseria: Łukasz Palkowski 
Premiera: 17 listopada 2017 
W rolach głównych: Jakub Gierszał, Arkadiusz Jakubik, Janusz Gajos, Magdalena Cielecka, Kamila Kamińska, Anna Próchniak 

"Gdy słabość staje się siłą" 

W sobotę wybrałam się do kina na przedpremierowy pokaz filmu "Najlepszy" w reżyserii Łukasza Palkowskiego. Musicie wiedzieć, że bardzo rzadko chodzę do kina, zazwyczaj nie oglądam filmów, bo tego nie lubię, a już nie wspomnę o serialach, o których nawet nie słucham. Ogólnie - nie jestem filmowa. Ale kiedy zobaczyłam zwiastun tego filmu od razu wiedziałam, że muszę go zobaczyć. 

"Najlepszy" to historia oparta na faktach. Opowiada historię Polaka Jerzego Górskiego, który w naszym kraju jest raczej nieznany, ale zyskał sławę na świecie. 
Jerzy jako nastolatek popadł w narkomanię. Był uzależniony i kilka razy ledwo uszedł z życiem. Pod wpływem bardzo znaczących dla niego wydarzeń, zgłasza się do ośrodka odwykowego i tam rozpoczyna swoje nowe życie. Zaczyna trenować bieganie, pływanie oraz kolarstwo, aby ostatecznie wystartować w najtrudniejszych i najbardziej wymagających zawodach triatlonowych świata - Double Ironman (7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84 km biegiem). 

Szczerze powiem, że jestem zachwycona tą historią. Pokazuje wielką determinację człowieka, jego siłę - nie tylko tę fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną, bo nie jest łatwo wyjść z takiego uzależnienia. Już samo to było dla mnie mistrzostwem świata. A tu jeszcze takie zawody! 

Taka postawa, siła, dążenie do celu jest godne podziwu. Pokonanie własnych słabości, własnych ograniczeń to najtrudniejsze przeszkody, jakie życie rzuca nam pod nogi. Człowiek jako postać jest słaby, to psychika czyni nas silnymi. Nie każdego na to stać, ale kiedy już ktoś pokonuje samego siebie, to nie pozostaje nic innego, jak tylko stanąć i przyklasnąć. Historia Jerzego porusza i "wchodzi" na ambicję. Podczas seansu parokrotnie miałam w głowie, że się zmobilizuję i sama zacznę małymi krokami pokonywać swoje słabości. Może coś z tego wyjdzie :) W razie czego trzymajcie kciuki! 

Wspominałam Wam na początku, że nie znam się na filmach, więc ciężko mi jest się wypowiadać na temat scenografii, scenariusza itd. Ale to co mi się spodobało najbardziej to charakteryzacja. To jak wyglądali w filmie ludzie uzależnieni od narkotyków było tak prawdziwe i straszne, że momentami ciężko było patrzeć, ale ja spoglądałam na to z czystą fascynacją. Było to bardzo realistyczne! 

Sama nie wiem jak mogłabym Wam bardziej zareklamować ten film. Nigdy nie pisałam recenzji filmowych, więc trochę to dla mnie ciężkie. Ale jeśli będziecie mili okazję pójść do kina, to z czystym sercem polecam Wam "Najlepszego". 


Premiera 17 listopada! 

czwartek, listopada 09, 2017

#69 "It ends with us" by Colleen Hoover

#69 "It ends with us" by Colleen Hoover

Tytuł: It ends with us 
Autor: Colleen Hoover 
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2 października 2017
Liczba stron: 352 

"Nie ma czegoś takiego jak źli ludzie. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, którzy czasami robią złe rzeczy"

"It ends with us" to moje drugie spotkanie z Colleen Hoover. Pierwsze nie było zbyt udane. "Ugly Love" nie powaliło mnie na kolana, sama historia była dość banalna, aczkolwiek ze względu na styl pisania Hoover, całkiem przyjemnie się ją czytało. Dlatego też sceptycznie podchodziłam do pozycji, z którą dzisiaj do Was przychodzę. Jak się okazało - niepotrzebnie, bo "It ends with us" to bardzo fajna książka. 

Lily Bloom zawsze płynie pod prąd. Nic dziwnego, że otworzyła kwiaciarnię dla osób, które... nie lubią kwiatów, i prowadzi ją z pasją i sukcesami. Gdy poznaje przystojnego lekarza Ryle'a Kincaida i rodzi się między nimi fascynacja, Lily jest przekonana, że jej życie nie może być już lepsze. 
Tak mogłaby skończyć się ta historia. Jednak niektóre rzeczy są zbyt piękne, by mogły trwać wiecznie. 
To, co kryje się za idealnym związkiem Lily i Ryle'a, jest w stanie dostrzec jedynie Atlas Corrigan, dawny przyjaciel Lily. Kiedyś ona była dla niego bezpieczną przystanią, teraz sama potrzebuje pomocy. Nie zawsze jesteśmy bowiem dość odważni, by stanąć twarzą w twarz z prawdą... Szczególnie gdy przynosi ona tylko cierpienie. 

Lily wychowywała się w domu, w którym była przemoc domowa. Ojciec nie potrafił panować nad swoimi emocjami i wyżywał się na bezbronnej żonie. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa ukształtowały Lily na silną kobietę, która w dorosłym życiu całkiem nieźle radziła sobie z przeciwnościami losu. Nie mniejszą zasługę miał w tym jej przyjaciel - Atlas. Nauczył ją pewności siebie i pokazał wszystkie wartości, które sobą reprezentuje. 
Kilka lat później Lily przenosi się do Bostonu, poznaje przystojnego lekarza Ryle'a i rozkręca swój pierwszy biznes. Otwiera się nowy rozdział jej życia, dziewczyna jest szczęśliwa, bo wszystko układa się po jej myśli. Do czasu. W szczęśliwym związku pojawia się rysa, która jest nie do przeskoczenia. Lily musi podjąć decyzję o swojej przyszłości, która będzie rzutowała nie tylko na jej życie, ale także na wszystkich jej bliskich. 

Czy związek Lily i Ryle'a przetrwa tę próbę? Czy dziewczyna zdoła zapomnieć o bólu i strachu, którego doświadczyła jako dziecko? I co z tym wszystkim wspólnego będzie miał Atlas, najbliższy przyjaciel Lily? Pozostawiam te pytania bez odpowiedzi, bo te znajdziecie w książce (o ile po nią sięgnięcie). 

Chciałabym się skupić na ogólnym przekazie tej książki. Nie jest lekko i kolorowo - zwłaszcza we fragmentach, gdzie Lily opisuje swoje dzieciństwo. Dziewczyna była świadkiem potwornych rzeczy, których dopuszczał się jej własny ojciec. Ja jestem pełna podziwu, że zdołała się podnieść po tych traumatycznych przeżyciach. Dzieci nie powinny widzieć takich rzeczy i wielka szkoda, że rodzice o tym nie myślą. Nie zdają sobie wówczas sprawy jak bardzo niszczą dzieciństwo własnego potomka, ani jak bardzo ich zachowanie wpływa na psychikę małego dziecka. To naprawdę straszne!
Czytając tę książkę czułam ból. Prawdziwy ból, który odczuwała Lily. Ból nie fizyczny, ale emocjonalny - a ten boli równie mocno. Byłam tak bardzo skupiona i zaangażowana w tę historię, że momentami musiałam odłożyć książkę, bo byłam naprawdę zmęczona. Zmęczona psychicznie. Cierpiałam razem z Lily i przyznam, że jej historia wywarła na mnie wielki wpływ. Byłam smutna, zła i wzruszona jednocześnie. Nadmiar emocji i wrażeń sprawiał, że bolała mnie głowa i serce. Z jednej strony chciałam, aby wszystko skończyło się dobrze i aby Lily przebaczyła swoim bliskim, z drugiej nie marzyłam o niczym innym, jak o przeczytaniu, że Lily daje im wielkiego kopa w tyłek!
Myślę, że właśnie na takich reakcjach zależało autorce.

Finał historii jest słodko-gorzki. I dobrze! Takie zakończenie odpowiada mi znacznie bardziej niż wielki happy end. Dzięki temu wszystko nabiera wiarygodności, bo tak naprawdę historia przedstawiona w "It ends with us" może zdarzyć się każdej z nas. Myślę, że w postaci Lily możemy szukać siły, mądrości i inteligencji życiowej. Nie poddała się. Do końca walczyła o siebie i swoją rodzinę.

Warto było sięgnąć po tę książkę. Colleen Hoover nieco mnie do siebie przekonała i myślę, że sięgnę po jeszcze jakąś jej książkę - tak aby potwierdzić swoje zdanie. Chcę sprawdzić, czy "It ends with us" to tylko "wypadek przy pracy", czy raczej to "Ugly Love" było średniakiem jej twórczości.
Polecacie coś szczególnego Hoover? Po co sięgnąć, aby się zachwycić twórczością tej autorki? Czy jakaś inna powieść jest lepsza niż powyższa? Dajcie koniecznie znać! 

niedziela, listopada 05, 2017

#68 "Suma drobnych radości" by Agnieszka Burska-Wojtkuńska

#68 "Suma drobnych radości" by Agnieszka Burska-Wojtkuńska

Tytuł: Suma drobnych radości 
Autor: Agnieszka Burska-Wojtkuńska 
Wydawnictwo: Pascal 
Data wydania: 30 sierpnia 2017
Liczba stron: 255

"Hygge to chwile szczęścia, ciepła i bliskości, które można odnaleźć w  codzienności"

Lubię czytać tego typu książki. A może inaczej - lubię je oglądać :) Lubię ładne rzeczy, a takie książki są przepiękne, więc z przyjemnością je kartkuję. Jeśli chodzi o samą treść, to z nią bywa różnie, bo ciężko jest znaleźć pozycję, z którą zgadzałabym się w stu procentach. I z "Sumą drobnych rzeczy" było podobnie. 

Wciąż chcemy więcej mieć i ładniej żyć, cały czas próbujemy zostać lepszymi wersjami siebie, poprawiając wszystko - od odcienia własnych zębów po ergonomię szafy. Szukamy mocnych wrażeń, nie zauważając urody małych rzeczy wokół. Ten klimat umysłowy sprawia, że wielu z nas jest dziś wręcz sparaliżowanych lękiem przez byciem zwyczajnym człowiekiem. 
W tej książce znajdziecie zachętę do tego, by doceniać zwyczajność, być mamą bez kompleksów i cieszyć się z małych rzeczy. Stworzysz nastrojowe dekoracje i wykorzystasz przepisy na jedzenie dające poczucie błogości. 
Bo życie to suma drobnych radości. 

Po raz pierwszy pokuszę się o recenzję z wyraźnym zaznaczeniem plusów i minusów. Zacznę od tych drugich, bo zazwyczaj sama wolę najpierw usłyszeć złą wiadomość niż tę dobrą.

Podczas czytania niejednokrotnie przekonałam się, że książka ta nie jest dla współczesnych kobiet. Nie oszukujmy się, w dzisiejszych czasach kobieta to matka, żona i kochanka, która pracuje, zajmuje się domem, robi zakupy, jeździ na wywiadówki i dba o całą rodzinę, aby tej niczego nie zabrakło i miała co zjeść. Wstaje najwcześniej i najpóźniej się kładzie, jest wszędzie i robi wszystko najlepiej jak potrafi, aby domownicy byli zadowoleni, a dom czysty i zadbany. Ja wiem, że tak to wygląda w naszym społeczeństwie, a niejedna kobieta sama siebie zamknęła w tych kanonach, bo takie nauki wyniosła z domu rodzinnego. Więc czytając "usiądź i odpuść, bo od tego świat się nie zawali" jakoś mnie nie przekonuje, bo normalna kobieta nie ma czasu z rana, aby zamiast zimnej lury wypitej w biegu, zrobić sobie pyszną kawę z pianką, posypaną cynamonem i wypić ją nad ulubioną gazetą.
Autorka zachęca, aby dzielić się domowymi obowiązkami z rodziną, aby nie klasyfikować samej siebie jako kury domowej, ale prawda jest taka, że jest to bardzo trudne do wyegzekwowania. Nie jestem jeszcze żoną, ani matką, ale patrząc na własną mamę wiem, że to awykonalne. Bo nawet teraz, kiedy jestem dorosła i wiele rzeczy robię sama, to zobaczyć moją mamę oddającą się przyjemnościom, to bardzo niespotykana sytuacja. 
Nie znam pani Agnieszki zbyt dobrze, po raz pierwszy odwiedziłam jej profil na instagramie po tym jak zaczęłam czytać książkę, ale po lekturze wnioskuję, że nie pracuje na etacie, tylko w domu, więc rozumiem, że ma ona więcej czasu, aby zajmować się sobą i domem. Myślę, że będąc w podobnej sytuacji wiele osób miałoby o wiele lepsze i ładniejsze życie, bo miałyby znacznie więcej czasu na pieczenie ciasteczek, czytanie książek czy też urządzenie mieszkania, aby było cieplejsze i przytulniejsze. W pędzie życia codziennego nie ma czasu na to, aby zachwycać się pierwszymi pąkami na drzewach na wiosnę czy też pierwszym śniegiem, bo normalniej, polskiej kobiecie od razu kojarzy się to ze zmianą opon, kupnem nowych kurtek dla dzieci i codziennie brudnym przedpokojem. 
Jeśli ktoś ma czas na to, aby cieszyć się tym wszystkim, to zazdroszczę. 

I z minusów to byłoby na tyle :) 

Autorka skupia się na hygge. Pisałam już kiedyś o tej filozofii recenzując książkę "Hygge. Klucz do szczęścia". Osobiście bardzo lubię ten stan, bo bliskie mi jest palenie świec, siedzenie pod kocem z książką w ręku, celebrowanie wspólnych chwil z przyjaciółmi. Najtrudniejsze jest to, aby dostrzec te wyjątkowe chwile i zrozumieć, że warto jest się z nich cieszyć. Pani Agnieszka jest w tym prawdziwą mistrzynią - co podziwiam. Sytuacje opisane w książce, wzięte z prawdziwego życia autorki naprawdę napawają ciepłem i radością. Pokazują, że można, ale nie ukrywajmy - trzeba mieć na to czas. Zgadzam się z autorką, że każdy powinien mieć chwilę dla siebie, rzucić wszystko i pomyśleć o sobie, bo to po prostu jest dobre dla naszego samopoczucia. "Bycie zdrowym egoistą to sztuka" - nie każdy potrafi, ale watro próbować, aby nie zwariować. 
Tak samo warto jest dbać o nasze otoczenie. Ładny, czysty i zadbany dom od razu sprawia, że czujemy się lepiej. Jednak wszystko sprowadza się do czasu - trzeba go mieć, aby o niego zadbać. Nie chodzi jedynie o sprzątanie, bo te może być tylko powierzchowne, nikt nie wymaga od nas biegania ze szmatą przez cały tydzień, bo przecież się kurzy, ale same zakupy mebli czy dekoracji wymagają czasu, czy też samodzielne zrobienie ozdób - to hygge, wiele osób odnalazłoby w tym szczęście, ale nie wszyscy. Wszystko to kwestia podejścia i odnajdowanie małych szczęść, drobnych radości, które życie podsuwa nam na każdym kroku. I o tym właśnie jest ta książka. 

"Suma drobnych radości" nie jest dla każdego. Moja mama, wiedząc jakie prowadzi życie, pracując po 12 godzin, zapewne wyśmiałaby całą tą ideę, bo ona po prostu nie ma czasu na pieczenie babeczek czy paradowanie w pidżamie przez całą niedzielę. Ale pewnie wiele osób znajdzie dla siebie kilka porad, które będą w stanie wprowadzić do swojego życia i trochę je polepszyć. 

Dodatkowo wielkim atutem jest estetyka. Książka jest przepięknie wydana! Jestem nią zauroczona i przede wszystkim zakochana w ilustracjach. Zdjęcia to jedna z najmocniejszych stron tej pozycji. Całość jest czysta i przejrzysta, a słowem, które idealnie tutaj pasuje to - przytulna. Przytulna i "mięciutka" jak mięsisty koc, który jest tak bardzo hygge :) I to co mnie jeszcze urzeka, to zbiór przepisów na końcu. Nie zagłębiałam się w nie, tylko przekartkowałam, ale dania wyglądają smakowicie i wcale nie są trudne w przygotowaniach. Tort marchewkowy wygląda cudnie i z pewnością go przygotuję któregoś dnia. 

Książkę oczywiście Wam polecam, bo jest piękna. I nie zdziwi mnie, jeśli trochę będziecie się irytować podczas czytania, tak jak ja. W końcu o to chodzi, aby czytana treść wzbudzała emocje, bo dzięki temu tak prędko o niej nie zapomnimy. Ja będę wracała do tej pozycji, aby popatrzeć sobie na piękne zdjęcia i przypomnieć sobie, co jest hygge, kiedy najdą mnie gorsze dni. Z pewnością zapalę sobie wtedy świeczkę, zaparzę herbatę i zaszyję się pod kocem z książką w dłoniach. No dobra, przyznam się, że praktykuję to niemal codziennie, jest to moja odskocznia od codzienności, chwila, kiedy nie jestem dla innych, tylko dla siebie. Ale i tak będę zaglądała do "Sumy drobnych radości" :) 

czwartek, listopada 02, 2017

Podsumowanie miesiąca - październik 2017

Podsumowanie miesiąca - październik 2017

Szczerze powiedziawszy, jestem zaskoczona tym wynikiem. Pięć, w porównaniu do Waszych czternastu, to raczej nic, ale umówmy się - nie każdy ma tyle wolnego czasu. Czytanie to pasja, przyjemność, a nie wyścig, więc już dawno postanowiłam, że nie będę z nikim konkurowała.

Jak widać na załączonym obrazku, w październiku przeczytałam pięć książek. Najlepsza... hmm... "Byłam kochanką arabskich szejków" autorstwa Lailii Shukri. Jestem wierna moim arabskim klimatom. Kolejna historia o Polce, która zostaje uwięziona w Emiratach Arabskich, a następnie sprzedana do burdelu, aby tam sprawiać przyjemność najbogatszym szejkom tego kraju. Opowieść straszna, przerażająca i bulwersująca. Niejednokrotnie włos się na głowie jeżył - zwłaszcza, kiedy czytało się fragmenty o dzieciach. Bardzo ciężka lektura, ale pewnie też bardzo prawdziwa. Strach myśleć, co w dzisiejszych czasach robi się ludziom.

Bardzo dobrze czytało mi się również "Wodę, która niesie ciszę" Brittainy C. Cherry. Nie ukrywajmy - bardzo pozytywnie wypowiadałam się o poprzednich książkach tej autorki. Tym razem było podobnie, bo mimo iż przedstawione historie nie są jakieś wybitne, to Cherry ma w sobie coś, co sprawia, że jej książki czyta się z przyjemnością. Zostałam fanką serii "Żywioły" i z niecierpliwością czekam na ostatni tom (a ten już za kilka dni pojawi się w księgarniach).
Tym razem spotykamy Maggie, która w wyniku traumatycznych przeżyć w dzieciństwie, zamyka się w sobie i nie mówi. Obok niej zawsze jest Brooks - przyjaciel i członek zespołu rockowego. Historia kręci się wokół tej dwójki, która się w sobie zakochuje, a ostatecznie musi stawić czoła wyzwaniom i trudnościom, które pod nogi rzuca im los. Jak zawsze w przypadku Cherry książka jest lekka i przyjemna, idealna na jesienne wieczory.

"Felicia zaginęła" to drugi tom serii, którą stworzył Jorn Lier Horst. I podobnie jak poprzednia część, ta bardzo przypadła mi do gustu. Komisarz Wisting podejmuje się odnaleźć zaginioną dziewczynę, po której przepada ślad. Nikt nie wie, gdzie jest i dlaczego zniknęła. Nikt nie ma pojęcia, że jej zniknięcie połączone jest ze zbrodnią sprzed 25 lat. Komisarz musi szybko odnaleźć dziewczynę, aby uniknąć najgorszego. Super książka, którą polecam nawet jeśli nie czytało się pierwszego tomu. Bez problemu będzie można się "połapać" w fabule.

No i na koniec mój ulubiony Remigiusz Mróz! "Deniwelacja" to kontynuacja serii o komisarzu Forście. Czekałam na to, bo poprzednie tomy bardzo mi się podobały. Tym razem Wiktor udaje się na "koniec świata", aby tam uratować pewną dziewczynę. Świadomie pakuje się w największe kłopoty swojego życia. Nie przysparza mu to jednak przyjaciół - wręcz przeciwnie, wisi nad nim widmo jeszcze większych problemów.
Z fabuły wynika, że pojawi się kolejna część tej historii, na którą bardzo czekam. Bo jak to już u Mroza bywa, zakończenie zwiastuje kolejną ciekawą książkę, której już nie mogę się doczekać.
Natomiast jeśli chodzi o "Oskarżenie" to przyznam, że jestem trochę zawiedziona - po raz pierwszy, jeśli chodzi o tę serię. Nadal ubóstwiam Chyłkę i Zordona, ale w "Oskarżeniu" akcja toczyła się bardzo wolno, jak flaki z olejem, fabuła była bardzo rozciągnięta w czasie i przez większą część nie działo się nic znaczącego. Pod koniec akcja trochę przyśpieszyła, zakończenie jak zwykle zwaliło z nóg, ale nie zmienia to faktu, że nie będzie to moja ulubiona książka. Niemniej jednak, tak jak wspomniałam, kocham głównych bohaterów i nie zamierzam długo się na nich gniewać, bo jedna sprawa im nie wyszła. Czekam na kolejne, bo chcę więcej i więcej!

Tak wyglądał mój październik. A jak wyglądał Wasz?

NOWE NA PÓŁCE: W październiku dotarła do mnie paczucha, którą kolekcjonowałam przez ostatnie tygodnie. W środku było aż dziewięć książek! Odsyłam Was do specjalnego posta na blogu, w którym wszystko zostało opisane. Wystarczy, że klikniesz >>TUTAJ<<. Poza tym do kolekcji dołączyła książka Jodi Picoult "Drugie spojrzenie" oraz "Mroczne zakamarki" Kary Thomas, które otrzymałam od Wydawnictwa Muza.
Copyright © 2016 NA REGALE , Blogger