sobota, października 13, 2018

Książka na wakacjach - Petalidi (Grecja)




Wrzesień to dla mnie... Nie! To nie jesień, czyli ulubiona pora roku wszystkich Moli książkowych. Wrzesień to dla mnie wymarzony, wyczekiwany urlop! Tak, moje wakacje są we wrześniu. W tym roku okres oczekiwania był wyjątkowo trudny i długi, ale warto było czekać, bo po raz trzeci pojechała do Grecji, po raz drugi na Peloponez i po raz pierwszy do Petalidi.

Petalidi to bardzo mała mieścinka, leżąca na południu Peloponezu nad Morzem Śródziemnym. Znajduje się niedaleko Kalamaty, która znana jest z uprawy najlepszych oliwek w Grecji, a co za tym idzie najlepszej oliwy z oliwek. Przyznam, że próbowałam tamtejszych czarnych oliwek, ale mi nie smakowały :) Utwierdza mnie to tylko w przekonaniu, że zdecydowanie bardziej wole oliwki zielone. Aczkolwiek zakupiłam oliwę z oliwek z Kalamaty, jeszcze jej nie próbowałam, ale jak jesteście ciekawi, to później podzielę się z Wami moją opinią na temat jej smaku.

Wakacje standardowo były wykupione przez biuro podróży. Hotel, w którym zatrzymałam się wraz ze znajomymi to Sunrise Village położony na niewielkim wzgórzu, wśród oliwnych sadów i tuż przy prywatnej kamienistej plaży.
Plaża nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, moim zdaniem zeszłoroczna plaża i widoki były ładniejsze, ale nie ma co marudzić, bo prawda jest taka, że Grecja sama w sobie jest piękna i gdzie byście nie wylądowali, to każde miejsce zrobi wrażenie.
Jednak muszę zwrócić uwagę na wodę w morzu. Była przeboska! Ciepła i przejrzysta, pełna ryb i innych morskich stworzeń - raków, ośmiornic... Stojąc po pas w wodzie można było zaobserwować jak wokół nóg pływają ławice małych, kolorowych rybek.
Woda była piekielnie słona, co w moim przypadku było super, bo nawet z moimi znikomymi umiejętnościami pływackimi mogłam wypłynąć naprawdę daleko i nie utopić się, bo sól mnie po prostu wypychała do góry. Także jak się topić - to nie tam! :)


Relaks relaksem, ale nie samym plażowaniem człowiek żyje. Jak już się jechało taki kawał, to warto byłoby coś zwiedzić i zobaczyć. Tym razem również nie skorzystaliśmy z usług biura podróży, bo ich wycieczki są strasznie drogie. Wspólnie ze znajomymi postanowiliśmy pojechać miejscowym autobusem do miejscowości Koroni, znajdującej się około 20 km od naszego hotelu. 
Koroni to niewielkie miasto, ale naprawdę bardzo ładne i klimatyczne. Oczywiście najbardziej urzekają widoki! Aby móc je podziwiać i nacieszyć nimi oczy, weszliśmy na niewysoką górę, na której znajdowały się ruiny zamku. Wejście było bezpłatne, a do dyspozycji turystów był praktycznie cały teren. Rozpościerał się stamtąd obłędny widok na port, na dużą, piaszczystą plażę, małe domki i oczywiście morze oraz góry Tajget, które widoczne były również z okna mojego hotelowego pokoju. 


Koroni jest typowym, greckim miasteczkiem z wąskimi, kameralnymi uliczkami, małymi osiedlowymi sklepikami, z promenadą przy porcie, gdzie znajduje się wiele kawiarni, restauracji i tawern z regionalnymi daniami i trunkami. Miasteczko jest ciche i spokojne i muszę przyznać, że po raz pierwszy poczułam się jak w Grecji. Wcześniej byłam na Krecie w Rethymno, na Peloponezie w Loutraki, ale żadne z tych miejsc nie było tak greckie jak Koroni. Bardzo mi się tam podobało! Mogłabym spacerować po tym miasteczku godzinami i cieszyć oczy domkami z niebieskimi drzwiami i okiennicami, białymi schodkami, krystaliczną wodą...

Najbardziej magicznym i zachwycającym momentem podczas spaceru po Koroni był ten, kiedy zeszliśmy z ruin zamku i poszliśmy w zupełnie nieznanym nam kierunku. Znaleźliśmy się w pięknym, zielonym miejscu, gdzie stał maleńki kościółek. Obok znajdowały się dwa małe budyneczki. Z jednego z nich wyszła kobieta i zaczęła grać na fortepianie stojącym na tarasie.
Moment ten był tak magiczny, że wszyscy usiedliśmy na ławeczkach i zasłuchaliśmy się w tym mini koncercie.
Ja jestem mega wrażliwa na takie sytuacje, strasznie się wtedy wzruszam i mam łzy w oczach, bo zazwyczaj takie rzeczy się nie zdarzają.
Tylko to sobie wyobraźcie...
Panuje cisza i spokój, jest piękna pogoda, wieje lekki wiaterek, Wy nie macie w tym momencie żadnych zmartwień, nie macie żadnych obowiązków, nie goni Was czas, jesteście w pięknym, zielonym miejscu, z ludźmi, których lubicie i kochacie i w pewnym momencie słyszycie piękną melodię. Zasłuchujecie się w niej i zapominacie o otaczającym Was świecie.
Bajka!

Grecja urzeka, mogłabym o niej pisać i opowiadać godzinami, ale muszę poświęcić też trochę czasu na książki, które są motywem przewodnim tego bloga.
Na wyjazd zabrałam dwie lektury. Pierwsza to "Surogatka" - bardzo dobry thriller, trzymający w napięciu do ostatnich stron i mocno zaskakujący. Zakończenie mnie powaliło, bo kompletnie się nie spodziewałam się takiego scenariusza. Bardzo dobra książka, o której więcej możecie przeczytać TUTAJ.
Drugą książką, którą zaczęłam na wakacjach, a dokończyłam już w Polsce to "Arabski syn" Tanyi Valko. Polska autorka ponownie zabiera nas do krajów Bliskiego Wschodu, do znanych nam i lubianych bohaterów. Opowiada o trudnych tematach i problemach dzisiejszego świata, jakimi jest terroryzm, uchodźcy i brutalne traktowanie kobiet w muzułmańskich krajach. Wszystko to oczywiście opisane jest bardzo dosłownie, co tylko zwiększa jakość tej książki, bo te tematy są obecnie bardzo "na czasie".
Recenzja "Arabskiego syna" pojawi się na blogu wkrótce, ale już teraz Was na nią serdecznie zapraszam.

Jeśli spodobał Wam się ten post lub jeśli po prostu lubicie Grecję, to koniecznie napiszcie gdzie byście chcieli pojechać lub gdzie byliście, co Was zachwyciło, urzekło bądź zaskoczyło, a co rozczarowało. Polecam Wam również inne moje posty z tej serii, bo zabrałam Was już do Pragi, Kraju Basków, czy wspomnianych już przeze mnie greckich Loutraki.
A jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć z Grecji, to zapraszam Was wyjątkowo na mojego prywatnego instagrama: dzoana_mama

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 NA REGALE , Blogger