sobota, kwietnia 27, 2019

#117 "Tysiąc pocałunków" by Tillie Cole


Cześć Moliki!
Mam nadzieję, że ostatnie dni mijają Wam w przyjemnej atmosferze, tak jak i mnie.
Mam dla Was dzisiaj książkę, która bardzo mi się podobała. Wiem, że nie jest to najnowsza powieść, swoją premierę miała w maju 2017 roku, jednak w moje ręce wpadła dopiero teraz. Po zapoznaniu się z twórczością Tillie Cole nie mogłam odmówić sobie kolejnych jej książek.

"Tysiąc pocałunków" to historia dwojga nastolatków - spontanicznej i bardzo sympatycznej Poppy oraz zdystansowanego Runa.
Młodzi poznali się jako pięcioletnie dzieci i od razu łapią kontakt. Dzieciaki nadawały na tych samych falach, co zaowocowało długoletnią przyjaźnią aż do nastoletnich lat. Poppy i Rune stali się nierozłączni, każdą chwilę spędzali razem i nikt nie potrafił sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej.
Pewnego dnia ojciec Runa dostał pracę w rodzimej Norwegii i z racji tego, że dzieciaki miały dopiero po piętnaście lat, postanowił zabrać całą swoją rodzinę do odległego, europejskiego kraju. Zakochani musieli się rozdzielić, co było dla nich traumatycznym przeżyciem. Jednak nie spodziewali się, że kilkuletnia przerwa odciśnie aż tak wielkie piętno na ich miłości.
Po latach rodzina Runa wróciła do Stanów Zjednoczonych, jednak wówczas żadne z nastolatków nie jest już takie samo. Wiele w ich życiach się zmieniło. Pojawia się pytanie... czy mimo wszystko będą potrafili pokonać przeciwności losu i znów być kochającą się parą?

Ja nie przepadam za powieściami, kiedy bohaterami są dzieci bądź nastolatkowie. Wolę jednak romanse o ludziach dojrzałych, którzy maja spory bagaż doświadczeń, którzy nie kierują się nagłym porywem młodzieńczej miłości, myślą racjonalnie i przyszłościowo. Ale "Tysiąc pocałunków" jest inna niż standardowa książka dla młodzieży. Może to być zasługa bohaterów, którzy moim zdaniem byli nazbyt dojrzali jak na swój wiek, ale ta książka ma w sobie coś takiego, że nie można jej odłożyć na bok. Jak tylko ją otworzyłam, to na raz przeczytałam połowę i ciągle było mi mało.
Ta historia jest naprawdę piękna. Pokazuje prawdziwą przyjaźń i miłość między głównymi bohaterami. I pomimo tego, że scenariusz jest nieco powtarzalny i występuje w co drugiej książce z gatunku New Adult , bo oczywiście nie mogło umknąć mi to, że niektóre sytuacje przedstawione w tej książce są łudząco podobne do "Promyczka" Kim Holden, to jednak wszystko było opisane w inny sposób i towarzyszyły mi przy tym zupełnie inne emocje.

Zapałałam ogromna sympatią do tej historii i przede wszystkim jej bohaterów. Poppy podbiła moje serce swoją spontanicznością i umiejętnością cieszenia się z życia. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych, ze wszystkiego potrafiła czerpać przyjemność, a wszelkie przeciwności losu traktowała jako znak, dzięki czemu nie traktowała tego jako czegoś złego, negatywnego.
Rune z kolei jest wcieleniem chłopaka z marzeń każdej nastolatki. Przystojny, nieco zimny z wyglądu, tajemniczy i wiedzący czego chce. Potrafił zadbać o siebie i swoich bliskich, z uwielbieniem oddawał się swojej pasji, był wierny i kochający.
Miłość tej dwójki była - oczywiście nieco przerysowana i zbyt idealna, ale własne o tym są te książki. O takich miłościach chce się czytać, kiedy sięga po gatunek literacki, którego reprezentantem jest "Tysiąc pocałunków". A motyw słoika do którego zbiera się pocałunki ukochanego chłopaka bardzo mnie rozczulił.

"Tysiąc pocałunków" to jedna z nielicznych książek, przy których ryczałam jak bóbr. Bardzo się wzruszałam, a na końcu nie mogłam po prostu zahamować łez. Kompletne rozwaliła mnie na łopatki ta historia i zawsze będę o niej ciepło myślała i z przyjemnością wrócę do niej w przyszłości. Tillie Cole tworzy cudowne powieści, czaruje swoich czytelników, daje im mocną dawkę ciepłych uczuć, które pozostają w sercu na długo.

Jeśli jeszcze tego nie czytaliście, to musicie koniecznie nadrobić. Tylko nie zapomnijcie mieć pod ręką paczki chusteczek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 NA REGALE , Blogger